Zadawać czy nie zadawać…

Czwarty dzień w szkole, a tutaj

 

   Gdy zaczynałam pracę jako nauczycielka matematyki, każda lekcja kończyła się poleceniem: proszę przepisać zadania i rozwiązać w domu.

  Kiedy dyżurowałam między lekcjami na korytarzach, obserwowałam, jak uczniowie na kolanie przepisywali zadania od kolegów, najczęściej początek i koniec, żeby nauczycielowi przechodzącemu między ławkami wydawało się, że swoją parafkę stawia pod całym rozwiązanym zadaniem.

   Pamiętam zapominalskiego ucznia, który gonił mnie po szkole, żeby wyjaśnić, dlaczego nie ma zadania domowego.

   Wchodziłam do sali, a tam już czekała kolejka, żeby zgłosić, dozwolony w kodeksie ucznia, brak zadania domowego.

   A ci, którzy limit „np” już wykorzystali, byli widoczni jak na dłoni. Siedział taki delikwent ze wzrokiem utkwionym w ławkę i bał się nawet w moim kierunku spojrzeć, żebym nie poprosiła go o przeczytanie zadania domowego.

Czy warto zadawać zadania domowe?

 

          Liczba uczniów odrabiających zadanie domowe szybko zaczęła spadać, bo nie przeglądałam wszystkich zeszytów. Nie chciałam chodzić po klasie, robić parafki pod zadaniami, skoro nie wiedziałam, co podpisuję, a sprawdzić się wszystkich prac nie dało.  Nie czytaliśmy rozwiązań, bo przecież są z tyłu podręcznika. Nie chciałam tracić cennych minut lekcji na sprawdzanie czegoś, co dla uczniów nie jest ciekawe, bo robili to kilka dni temu i, jak chcieli się dowiedzieć, czy mają dobrze, to sobie sami sprawdzili w książce. Uczeń zdolny nudził się, a ten, co nie odrobił zadania domowego, jeżeli nawet teraz łaskawie uzupełniał braki, to i tak było to przepisywanie, a nie samodzielne rozwiązywanie.

          Miałam pewność, że nie była to ich samodzielna praca, więc  szkoda było naszego czasu.

   Obserwowałam lekcje koleżanek z różnych przedmiotów (w ramach obserwacji koleżeńskiej OK, czy jako hospitujący lekcję wicedyrektor) i zawsze reakcje uczniów były takie same.

   No i jeszcze te indywidualne spotkania z rodzicami i rozmowy dotyczące zadań domowych, motyw powtarzał się przez lata:

 „może mi pani wytłumaczyć, dlaczego mój syn dostał taką ocenę z zadania domowego, przecież sama mu je napisałam”

 „proszę nie zadawać zadań domowych z poniedziałku na wtorek, bo ja wtedy jestem za długo w pracy i nie zdążę rozwiązać…”

„to nie jest sprawiedliwe, moja żona dostaje piątki za zadania z plastyki, muzyki, a ja ciągle dostaję dwójki za zadania domowe z przedmiotów ścisłych, ona się ze mnie śmieje”

       Pamiętam również własną frustrację, moje myśli:  mieli ćwiczyć, to pomogłoby im utrwalić materiał, to dla ich dobra, ja się staram, a oni bezmyślnie przepisują od kolegów…

Problemy z zadaniami domowymi

 

          Kiedy zaczęły się egzaminy zewnętrzne, w ostatniej klasie, znów podjęłam próbę uczenia poprzez zadania domowe. Dawałam na początku powtarzanego działu, wielkie długoterminowe zadania domowe. Wybierałam ze zbiorów zadań różne przykłady, które można było wymyślić pod danym tematem, kserowałam, rozdawałam uczniom. Były dwie wersje: A, takie najprostsze, ich rozwiązanie dawało maksymalnie ocenę dostateczną i wersja B-C zadania o wyższym stopniu trudności, zmuszając dobrego matematyka do większego wysiłku, bo przecież ma większe umiejętności, powinien je rozwijać. Te dwie wersje zadań domowych pomagały uczniom przygotować się do moich sprawdzianów wyboru (o tych sprawdzianach będzie później na moim blogu).

    Przekonana byłam, że trafiłam, że to jest dobre rozwiązanie. Zaczęłam wątpić, kiedy na moje biurko zaczęły trafiać identyczne prace z tym samym błędem rachunkowym. A uznałam, że to porażka, gdy dostałam oryginał i ksero pracy, a uczeń nawet nie zamazał nazwiska kolegi, tylko przekreślił i swoje napisał obok, jemu to nawet się przepisać nie chciało!!!

   Jeszcze raz wróciłam do zadań domowych, kiedy pojawiły się narzędzia TIK. Układałam zestawy zadań na platformie e-nauczanie.  Program losował, każdy miał inne zadania, uczeń liczył i od razu dostawał informację zwrotną, ja również. Niestety uczniowie trochę wcześniej niż całe grono pedagogiczne wiedzieli o print screenach.  A potem jeszcze pojawiły się telefony z aparatem i wymiana rozwiązanymi zadaniami domowymi stała się taka prosta…

   Nie miałam złudzeń, ocena wystawiona za zadanie domowe, rzadko była wypłatą za wysiłek ucznia, za jego umiejętności.  Wiedziałam, że trzeba ćwiczyć, bo ćwiczenie czyni mistrza. Ale moi młodzi adepci na mistrza nie chcieli ćwiczyć w domu.

Czym zastąpić zadania domowe?

 

   Podliczyłam sobie czas, który poświęcałam na podyktowanie do domu poleceń, czas na sprawdzenie zadania domowego i okazało się, że z czterech lekcji w tygodniu prawie jedna marnowała się na coś, co prawie nikomu nie pomagało, a wręcz zniechęcało nauki.

Czyli co robić?

   Zamieniłam, wiele lat temu, zadania domowe na całogodzinne karty pracy.

Zamiast zadania domowego, karta pracy

    Na przykład: zamiast zadań domowych z dodawania ułamków po każdej lekcji, robię jedną pracę. Mogę na karcie pracy wpisać wszystkie typy zadań z danego zagadnienia, ustawić je od najłatwiejszego do najtrudniejszego- żeby nie zniechęcić słabszego ucznia, każde zadanie wypunktować tak samo.

     A żeby zmusić wszystkich do rzetelnej pracy, umieścić na kartce jakiś rysunek z prawidłowymi wynikami. Jeżeli uczeń ma końcowe wyniki, to będzie wiedział, nad którym się zadaniem pochylić jeszcze raz, bo wyszło mu coś innego.

     Lubię patrzeć jak pracują, siedzą wtedy i skrobią na tych karteczkach, a gdy nie znajdują wyniku na rysunku, wracają do przykładu. Na takiej karcie pracy uczą się, bo widzą błąd i mają okazję go poprawiać. A ja, mimo że zadań jest bardzo dużo, sprawdzam to z radością, bo wiem, że to ich samodzielna praca.

     Kiedy zapowiadam w terminarzu kartę pracy, wypisuję bardzo szczegółowe NaCoBeZu. Podaję pod każdym zagadnieniem zadania, które warto przeliczyć z podręcznika, żeby osiągnąć sukces na kartkówce. Czy liczą? Liczy tyle samo uczniów, ile wcześniej odrabiało zadania domowe 🙂

            Właściwie dość szybko przestałam kończyć lekcję słowami: a teraz zanotujcie, co trzeba zrobić w domu. Intuicyjnie wiedziałam, że robię dobrze. Zadanie domowe zastąpiłam większą liczbą prac pisemnych. Ciągle jednak w mojej głowie ganiały jak szalone pytania: czy ja się nie mylę? Może nie zadaję pracy domowej, bo nie chce mi się sprawdzać? A może moi uczniowie nie nabywają odpowiednich kompetencji, bo nie zadaję do domu?

Sens zadań domowych

 

         Dobrze, że ktoś kiedyś, na jakimś szkoleniu, pokazał wyniki badań Johna Hattiego z 2011 roku. W tabelce oceniającej, co ma największy wpływ na skuteczne uczenie się uczniów, zadania domowe były prawie na szarym końcu zestawienia. Barometr „uczenie się przez rozwiązywanie zadań domowych” był na poziomie 0,29.

      I poczułam się jak w główny bohater Moliera z „Mieszczanin Szlachcicem”, który krzyczał  „U licha! już przeszło 40 lat mówię prozą, nic o tym nie wiedząc.”

           Czyli hura, moja intuicja i zmysł obserwacji mnie nie zawiodły. Uspokoiłam się, jest naukowe potwierdzenie moich wyborów.

Tym, jak ocenianie kształtujące zmieniło moje już i tak dziwne kartkówki, podzielę się w kolejnych postach.