Oj na długo zatrzymałam się z piątakami, żeby poznać wielką rodzinę trójkątów. Pisałam już (w poście „Serduszkowe wariactwo”), że moje dzieciaki ciągle słabo operują przyrządami kreślarskimi, więc potrzeba było czasu, żeby cyrkiel pomagał narysować trójkąty równoboczne, ekierka nie przeszkadzała w rysowaniu wysokości, a oko piątoklasisty umiało rozpoznać, które boki mają różne długości, a które kąty są równe…
Zaczęliśmy od zebrania w jednym miejscu najważniejszych pojęć o trójkątach. Ja na tablicy, a młodzi w zeszytach, rysowaliśmy mapę myśli. Takie strony, niektórzy uczniowie, zaczęli sobie zaznaczać karteczkami samoprzylepnymi, indeksującymi, więc powrót do teorii, gdy potrzeba, jest błyskawiczny.
Chyba właśnie wtedy zaczęłam wymyślać dziwne tematy lekcji. Nie powiem, że to były pytania kluczowe, ale tak sformułowane tematy bawiły dzieciaki, cała klasa gadała na ten temat, czyli jakieś emocje wzbudziłam. Hipokampy się obudziły i chłonęły wiadomości z lekcji matematyki;)
Temat: Czy Ty mnie rozpoznajesz?
Na pierwszych lekcjach uczyliśmy się określać rodzaj trójkąta ze względu na boki i kąty. Rozkładamy słowa na części, żeby odczytać informację w określeniu: różnoboczny, ostrokątny…
Przygotowałam około 100 trójkątów. Każdy z uczniów dostał cztery, pięć trójkątów i wyruszyliśmy na korytarz. Uczniowie mieli położyć trójkąty przy odpowiedniej nazwie.
Było kilka minut na decyzję. Już wtedy widziałam, że wielu uczniów nie rozumie, nie rozpoznaje rodzajów trójkątów. Potem przyszedł czas na weryfikację. Cała klasa stawała przy jednej nazwie i zaczynała się debata, które figury tutaj nie pasują.
Tłumaczyliśmy, jak sprawdzić, czy to jest trójkąt prostokątny (fugi na płytkach zastąpiły nam kąt prosty na ekierce), czy ma równe boki (odmierzaliśmy odcinki na własnym brzuchu). Do mnie trafiały wszystkie źle położone trójkąty. Załamałam się, kiedy w moich rękach znalazła się prawie połowa figur.
Kolejna lekcja zaczęła się od przypomnienia, jak sprawdzić, czy kąty są ostre, rozwarte. Potem znów każdy dostał do garści kilka trójkątów i znów biegaliśmy po korytarzu. Jak tym razem wypadła analiza? Było prawie idealnie, niewiele źle położonych trójkątów trafiało w moje ręce. Cudnie było słuchać, jak piątaki kłócą się ze sobą, jak jeden drugiemu nie wierzy i sprawdza na płytce podłogowej, czy trójkąt ma kąt prosty.
I pewnie zakończyłabym nauczanie rozpoznawania rodzajów trójkątów, gdyby nie lekcja dodatkowa, na której powtórzyłam ćwiczenie. Nie dowierzałam, że niektórzy uczniowie nadal nie widzą, czy boki są różne czy równe. Kilku nie widziało, który kąt jest największy. Czego ja nie wymyślałam, żeby pomóc im to zrozumieć – nawet wkładali sobie trójkąty do buzi, żeby sprawdzić, przy którym kącie musieli otworzyć usta szerzej:)
A potem każdy uczeń dostał kartkę z 20 trójkątami, musiał wyciąć, określić rodzaj trójkąta, przyklejając w odpowiednim miejscu.
Żeby utrwalić umiejętność określania rodzajów trójkątów, zaplanowałam jeszcze jedno ćwiczenie, każdy uczeń musiał napisać ocenę koleżeńską do wyklejanki kolegi.
Jak oceniam te lekcje?
- Każde kolejne ćwiczenie w rozpoznawaniu rodzajów trójkątów, przybliżało moich uczniów i mnie do sukcesu.
- Ćwiczenie na korytarzu sprawiło uczniom sporo radości, nogi i ręce pomagały się uczyć, kolega wskazywał błąd.
- Kiedy uczniowie w pierwszej klasie długo walczyli z nożyczkami i klejem, byłam zła na siebie, że zaplanowałam taką pracę. Ale już w kolejnych klasach, zauważałam plusy swojej decyzji. Uczniowie muszą ćwiczyć manipulacje nożyczkami. Doświadczenie z wyciętym trójkątem, a nie narysowanym obrazkiem, daje więcej bodźców do nauki niż rysunek. Czyli sukces.
- W młodszej grupie opisane zajęcia zajęły 2-2,5 lekcji, w starszej grupie 1,5lekcji.